Wchodził po schodach podskakując co dwa schodki oraz pogwizdując sobie pod nosem. Nie spodziewał się znaleźć tutaj nikogo o tej porze, zwłaszcza na dosłownie chwilę przed meczem. Gdy znalazł się już u góry, wyjął z kieszeni dwa listy. Rozejrzał się, ale faktycznie nikt inny tu nie przebywał. Zatkał sobie nos, nie znosząc tego zapachu sowiarni.
Podszedł wpierw do hogwartowej sowy, pierwszej która siedziała na żerdzi, mimo wszystko, jakaś odrobina jego mrocznego serca, była dobra dla zwierząt, dlatego podał jej przysmak. A potem pokazał jej kopertę niezaadresowaną do domu. Wręcz przeciwnie. Na Hogwart. Jeszcze raz upewnił się, że nikogo nie ma oraz wsadził list sówce do łapki.
- Leć, może ją jeszcze zastaniesz. Chociaż wątpię, aby została przy tak beznadziejnym żarciu.
Następnie przywołał sowę brata, wykorzystując ją swoim starym zwyczajem, lecz ta też wpierw otrzymała przysmak. Dostała list do łapki.
- Do domu, wiśta wio, kesesesese.
Włożył ręce z powrotem do kieszeni i odwrócił się na pięcie. Oby tylko ta ważniejsza koperta dotarła...