Wywrócił oczami. Alfred jak zwykle wykazał się niesamowitą, rzadko spotykaną umiejętnością. Potrafił tak wszystko przekręcić, że wyszło na to, że Jose, biedny i samotny uczeń, nie miał z kim iść na mecz i prawie już się rozmyślił- ale pewien Gryfon tam był i popędził na ratunek! Chilijczyk poczułby wdzięczność gdyby nie to, że domyślał się jak było naprawdę. Zapewne wszyscy znajomi Alfreda robili w tamtej chwili coś innego i ten został pozostawiony samemu sobie- dlatego też napatoczył się pierwszej napotkanej osobie, którą okazał się Jose. Mógł jednak przyjąć jego propozycję, jako iż i tak nie miał nic do stracenia.
Albo po prostu perspektywa spędzenia z nim trochę czasu mimo wszystko wydawała się pociągająca.
-Mhm- mruknął twierdząco. Starał się ignorować to klepanie, chociaż działało mu trochę na nerwy.
Nie był pewien, czy chciał siedzieć na trybunach pośród Gryfonów podczas meczu jego własnego domu. Z drugiej strony jednak w jego oczach nie różnili się zbytnio od Krukonów. No i zapewne rzeczywiście byłoby ich tam mniej. Co, dla Jose było z pewnością korzystne, bo był, jak Alfred praktycznie wytknął, aspołeczny.
-Niech będzie. Chociaż planowałem kibicować swoim- co w jego wykonaniu ograniczało się do spokojnego siedzenia na swoim miejscu i przyglądania się grze.