Imię i nazwisko: Gilbert Beilschmidt
Kraj: Prusy (a jakże!)
Krew: czysta
Klasa: VI
Dom: Slytherin
Charakter: Gilbert to... człowiek do rany przyłóż, a przyprawi ją solą. Jego domeną jest sarkazm, wykorzystywany w celach nie raz szeroko mijających się z jakąkolwiek etykietą czy moralnością. Opracował stwierdzenie, że prawda jest zazwyczaj lepsza niż kłamstwo, bo bardziej boli. Ją też woli stosować przeciwko innym, jak również słuchać na swój temat. Nie dlań wyświechtane słówka z toną patosu.
Trochę aspołeczny, choć nie stroni od hucznych imprez. Po prostu nie lubi niektórych ludzi. No dobra, większości. W jego mniemaniu, kto nie jest czystej krwi, już nie zasługuje na pozytywne potraktowanie. Czarodzieje niższej kategorii powinni trafiać do szkół dla takich odmieńców jak oni, a nie zatruwać powietrze prawdziwym magom. Ich bezsensowne wywijanie różdżką jest niczym w porównaniu do magii jaką potrafią stworzyć czystokrwiści panowie. Toleruje tylko "nieczystych" ze swego domu. Koniec końców, nie dostaliby się tam, gdyby nie byli czegoś warci, prawda? Na przykład odpisania pracy domowej.
Raz wyszczekany, a kiedy indziej skrzętnie milczący. Beilschmidt po mimo to nigdy nie dopuściłby do obnoszenia się uczuciami ze swojej strony. Cóż, może poza złością i gniewem. Nie mylić ze zdenerwowaniem, co jest dlań ważne. Wzburzenie jest oznaką słabości w starciu z przeciwnikiem. Nie wyładowuje się na konkretnej osobie - wszyscy w koło obrywają po równo, co już nie raz wpakowało go w kłopoty. Ma za sobą już kilka pojedynków magicznych, o których według niego nie wie grono nauczycielskie. Czy tak jest w istocie trudno orzec.
Nie prosi o pomoc, wychowany w przekonaniu, że jeśli on sobie nie pomoże, to nikt nie wyciągnie do niego pomocnej dłoni. Liczy się tylko to, jakiej jesteś krwi i z jakiego pochodzisz rodu. Na salonach przydają się również zasady savoir-vivre, niemniej z tych Gilbert już dawno zrezygnował. Totalna hipokryzja.
Uważa, że jest zagilbisty. W ogóle nie do przebicia, najlepszy oraz najmądrzejszy. Chodzący geniusz i urodzony sportowiec. Nic dodać, nic ująć.
Wygląd: Ktoś kiedyś rzekł, że to istny diabeł w ciele, cóż, istnego diabła. Miał całkowitą rację.
Gilbert jest niesamowicie przystojnym gościem. Metr siedemdziesiąt siedem, szczupłe ciało. Zawsze błyszczące kpiną i sarkazmem, całkowicie pewne siebie karmazynowe tęczówki, nieskazitelny, równy uśmiech oraz bialuteńkie, specjalnie roztrzepane włosy.
Za największe cudo na świecie (oczywiście, poza sobą samym) uważa nieodłączny od szyi Żelazny Krzyż, który dostał od wuja. Sam nie wie, skąd ten go miał.
Chłopak chodzi w mundurku szkolnym, choć najczęściej z wyciągniętym i rozpiętym kołnierzykiem oraz rozluźnionym krawatem. Gdy sam decyduje o swoim ubiorze najczęściej nosi czarne spodnie i białe koszule wraz z T-shirtami ulubionych zespołów. Uwielbia swoją czerwoną bluzę z kapturem.
Historia: Apodyktyczny oraz nastawiony rasowo ojciec wychowywał jego i Ludwiga, młodszego, choć urodzonego w tym samym roku brata Gilberta, najtwardszą ręką. Otto Beilschmidt pracuje na wysokim stanowisku w berlińskim Ministerstwie Magii. Dla niego liczy się tylko to, do czego potrafisz dojść, nawet jeśli stąpasz po trupach. Najważniejsza jest kariera i czystość krwi. Pierworodnemu czasami przychodziły do głowy myśli, aby specjalnie sprowadzić do domu szlamę ku złości ojca, niemniej chłopak nie mógł się do tego przełamać. A to byłby idealny żart, zresztą niejeden karygodny, który już do tej pory wywinął.
Pewnego razu Gilbert został za jeden ze swoich kawałów wyrzucony przez ojca z domu. Znalazł wtedy schronienie u wuja, który mieszkał na peryferiach Berlina i niezbyt często kontaktował się z rodziną Beilschmidta. Friderich był starym Prusakiem, z nostalgią wspominającym wielkich magów oraz czarnoksiężników swego kraju. Podarował nastolatkowi Żelazny Krzyż, który był jedną z małej kolekcji cennych pamiątek. Beilschmidt zżył się z nim niesamowicie. Pierwszy raz zmierzył się z takim żalem, kiedy parę miesięcy później wujek umarł. Czemu? Matka, która była jego siostrzenicą zastrzegła ten powód do jego osiemnastych urodzin.
Greta Beilschmidt, choć miała do synów wiele cierpliwości, musiała trzymać fason pani domu, dlatego nie pozwalała im na wszystko. Szczególnie Gilbertowi, który częściej miał szlaban niż go nie miał. Gdy ojca nie było w domu, a atmosfera stawała się cieplejsza, była dlań nieco bardziej pobłażliwa, ale ustalili między sobą, że to nigdy nie wyjdzie poza ich dwójkę. Miała ciekawszą przeszłość niż Otto, który całe życie przesiedział w Berlinie. Jej rodzina żyła w Prusach, w ten sposób została wychowana, lecz jej świętej pamięci ojcu zależało na tym, aby jego jedyna córka spełniała marzenia. Przyczyniło się to do jej wyjazdu do Hogwartu. Trafiła do Ravenclawu oraz ukończyła go z wyróżnieniem. Dopiero wtedy powróciła na stałe do ojczyzny, gdzie przypływała tylko na Święta.
Inne:
- Jego różdżka to jarzębina, 11 cali, szpon hipogryfa, sztywna.
- Gdyby miał wyczarować patronusa, byłby nim czarny orzeł. Ma to związek z jego przywiązaniem do Prus; taki sam ptak jest w fladze Teutonów.
- Boginem zaś jest czarna dziura. Sam nie potrafi rozszyfrować, dlaczego niby to ma wywoływać w nim strach, ale dzieje się tak za każdym razem, gdy go widzi.
- W kwestii zwierzęcia... identyczny jak swój pan, cały biały z czerwonymi oczami. Kot, o imieniu Bann ( niem. banicja). Futrzak wredny dla wszystkich, którzy nie podpasują jemu właścicielowi.
- Uwielbia astronomię. Przynajmniej nie ze względu na niezliczone ilości konstelacji i fascynację planetami.
Wybrane przedmioty:
Zaklęcia i uroki
Obrona przed Czarną Magią
Eliksiry
Transmutacja
Astronomia